Zorza polarna w Polsce
W czwartek, 9 maja na Słońcu rozpoczęła się seria pięciu lub sześciu rozbłysków słonecznych (ang. solar flare), czyli uwolnienia ogromnych ilości energii na skutek lokalnych zmian pola magnetycznego. Sam rozbłysk trwa od kilku minut do półtorej godziny, w zależności od jego intensywności. W przypadku bardziej energetycznych rozbłysków często dochodzi o różnych zjawisk - erupcjami protuberancji lub wyrzutami masy. Te ostatnie nazywane są CME (ang. coronal mass ejection), czyli korornalnymi wyrzutami masy. Jest to obłok plazmy, który nabierając przyspieszenia w obszarze korony słonecznej (zewnętrznej części atmosfery słońca) jest następnie wyrzucany w przestrzeń międzyplanetarną.
Takie zdarzenia następują relatywnie często, ale słońce miota CME w różnych kierunkach i prawdopodobieństwo trafienia takim wyrzutem w Ziemię jest niewielki. Tym razem jednak miejsce emisji było skierowane dokładnie w stronę Ziemi. Centrum Przewidywania Pogody Kosmicznej (SWPC, ang. Space Weather Prediction Center) jest amerykańską organizacją podległą agencji NOAA. SWPC zdefiniowało kilka skal do oceny wpływu pogody słonecznej na Ziemię. W przypadku sztormów geomagnetycznych jest to skala od G1 (mały) do G5 (ekstremalny). Sztormy klasy G5 zdarzają się w miarę rzadko - średnio przez około 4 dni w czasie jednego jedenastoletniego cyklu słonecznego. Dla sztormów radiacji słonecznej skala jest podobna i jest oznaczana od S1 (mały) do S5(ekstremalny). Ostatnia skala odnosi się do blackoutów radiowych. Także tutaj jest pięciostopniowa - od R1 do R5.
Szczegółowe definicje są dostępne na stronie SWPC.
Dzień później SWPC wydało otrzeżenie o możliwym sztormie geomagentycznym G4. Plazma dotarła do Ziemi 10 maja. Oczywiście można było liczyć na pogodę w Polsce. Nad większością kraju przez całą noc było pełne zachmurzenie, a noc urozmaicało liczne opady.
Szczęście dopisało za to w sobotę 11 maja. Było czyste niebo i nadal trwający alarm G4. Postanowiłem wybrać się do Mikoszewa, niewielkiej miejscowości nad brzegiem morza, z dala od aglomeracji trójmiejskiej i jej świateł. To był dobry wybór. Nad horyzontem widoczne gołym okiem zazielenienie. Wyglądało trochę jak widoczna z oddali łuna miasta, tyle że zielonkawa. Czegoś takiego mniej więcej się spodziewałem.
Za to zupełnie nie byłem przygotowany na drugą część. Na wysokości ok. 20-40 stopni wiły się delikatne, ale wyraźnie widoczne gołym okiem powoli falujące struktury, tzw. słupy. Były blade i kolor różowo-czerwony był praktycznie niedostrzegalny, ale były ewidentnie widoczne. Przez to powolne falowanie nie było żadnych wątpliwości.
Udało mi się zrobić sporo zdjęć i niektóre z nich nawet jakoś tam wyglądają. Z części udało sie złożyć timelapse’a. Każda klatka to pojedyncza ekspozycja 6 sekund. Film jest przyspieszony sześciokrotnie. Powolne falowanie słupów było widoczne gołym okiem. Poniżej timelapse: